Inżynier
Jacek Kleyff i Orkiestra na Zdrowie


Pewien inżynier ziemny, stracił już orientację
a zatem  przestał odróżniać
czy sobą mierzy czy światem
lecz nawiedzili go dziwni, młodzi i jacyś inni
jak wiatrem się przedzierali
przez żagle tego pechowca
tak wszystkie mu poprzestawiali
że przestał mierzyć i z nimi został
znów inna dziewczyna na wsi
czterdzieści lat żyła sama
sama w chałupie  jak pestka
nie chciała oddać wianka
aż raz na świętego jana coś w sercu drgnęło i ćmi
już dosyć, już dłużej nie może
już wiesza na haku różaniec i krzyczy do boga
boże naprawdę tylko jeden taniec
znów ważny redaktor z gazety
z duszą zrównaną jak beton
do bólu  się oddawał
obywatelskim podnietom
spodobał się  jakieś nieznanej
mówią że może cygance
już czwarty dzień nie ma go w domu
bo siedzi  na wzgórzu za miastem
od wschodu do wschodu w lotosie
na zmiętej marynarce
a ja znów swoją monetę
wyjmuję ze świnki stłuczonej
rzucam w niebo ucieka
w otchłań między wozami
zostaję z wozami sam
z gołymi oczyma po ciemku
około dwudziestej trzeciej
przebija się słońce do mnie
i znikam w tej tarczy przez noc
gdy wstaję trzymam ją w ręku