Raz pewnego dnia, przy porannym śniadaniu        
Gdy ser z miodem słodką herbatą popić chciałem    
Jakby nożem przejechał ktoś obok po szybie        
Taki przeszył mnie ból, że mało nie zemdlałem     
Jak samochód do warsztatu na silnika przegląd    
Poszedłem do dentystki zrobić w szczękę wgląd    

Przywitała serdecznie lecz za białym kitlem
Z pewnością ukryty był sadystyczny kat
Dla którego dłubanie w małych, białych zębach
To całe jej życie, ot dentystyczny świat.
Więc oto piosenka jak ten wstrętny konował
Bez znieczulenia, na żywca w mym zębie borował

Z lubością założyła gumowe rękawice            
I wepchnęła paluchy wprost w otwartą gardziel    
Pogmerała szpikulcem: "No tak mamy dziurkę,    
Lecz nie znieczulamy, z pana pewno twardziel"    
Nałożyła tamponów po same migdałki            
Na wardze zawisnął od śliny odsysacz            
I włączywszy wiertło zapytała z uśmieszkiem:        
"No, niech pan mi powie co u rodziny słychać?"    
Ja zaś odrzekłem: "mhmhmhmhmhmmhm"                         
Co ona przyjęła z głębokim zrozumieniem        
Potem dodałem: "mhmhmhmhmhmmhm"
Co znaczyło: "Dlaczego nie borujesz pod znieczuleniem?"        
A wiertło właśnie ze świstem przebiło się przez kość    
I doszło do środka zęba co miazga się nazywa        
Objechało wnętrze dwa, trzy razy łukiem            
I poczęło się z lubością na nerwach się wyżywać        
Świdrujący dreszcz wstrząsnął receptorami             
Od szczeki, przez mózg aż po czubków palce
Kręgosłup w łuk, w mej głowie huk
I tak oto przegrałem w tej nierównej walce

Gdy było już po wszystkim, ja zaś jak ten trup
Leżałem bez czucia. Lecz co to, lecz ona znów!!!
Wymienia rękawice, wiertło zakłada nowe,
halogen prosto w oczy i ...
"Zaczynamy leczenie kanałowe!"