Chciałem obudzić Cię, lecz zbyt wcześnie
przerwać pragnąłem twój piękny sen.
Nieświadom byłem, że tak bolesne
To dla nas będzie. Wybacz mi. Wiem.
Ty pozwoliłaś otworzyć się oczom
gdyż zaciekawił cię jasny brzask.
Lecz przestraszona taką nagłością
ze smutkiem rzekłaś: Jeszcze nie czas.

Chciałbym jak Ty mieć sny wspaniałe,
we śnie beztroskim po prostu żyć.
Więc Cię zbudziłem. Bo spytać miałem:
Co mam uczynić aby tak śnić?
Samotnie trwam w tym podłym nie-śnie,
walczę, przegrywam. I mając dosyć,
kiedy nadzieję ujrzałem wreszcie,
to Cię zbudziłem. By szepnąć: pomocy!

Myliłem się jednak, przeklęta słabości!
Dostrzec nie mogłem (albo nie chciałem),
że to nie tak łatwo. Ty w swej mądrości
serce zraniłaś. Lecz ja zrozumiałem.
Wiem, przeraziła Cię ta bezsenność -
tak jakby powietrza zabrakło wokół.
Uciekłaś w sen. Wróciła samotność,
łzą przywołana w bezsennym oku.

Już nie przeszkadzam. Zaśnij więc, proszę.
Moja bezsenność? Pogodzę się z nią.
Zaśnij kochanie. Ja już odchodzę
poszukać innych - co tak jak ty -  śpią.
Kiedyś nastąpi przebudzenie nowe
i wtedy zapytasz: Czy starczy mi sił?
Więc życzę Ci, Miła, aby przy Tobie
w tym czasie jak ja - bezsenny - ktoś był.